Pisanie wierszy wydawało mi się czymś niestosownym i niebezpiecznym, bo łacno można trafić na czytelnika konesera, który wdepcze człowieka w trawę za grafomaństwo i brak pokory. Okazało się jednak kiedyś, że chociaż „nie chcem to muszem” bo mój przyjaciel wyzwał mnie na turniej w rymowaniu e-mail listów - „rymodurniej”. Recepta na rymowanie nie jest w gruncie rzeczy trudna: końcówki wyrazów w odpowiednich linijkach muszą być zgodne - ot i cała filozofia. Gorzej jest z pomysłem na treść. Tu nie ma recepty, więc postanowiłem się wyłgać pastiszami. Ja zaproponowałem odwoływanie się do dawniejszych wzorców z historii literatury polskiej Gdy już obaj osiągnęliśmy w rymodurnieju kres możliwości „tfurczych” Żorżyk zaproponował, wynik remisowy zero-zero. Coś pokręcił w „staropolszczyźnie” i zero-zero zapisał jako „ziobro-ziobro” (może którymś z moich wcześniejszych wierszyków trafiłem go pod żebro). W odpowiedzi sprokurowałem mój pastisz w stylu Jana z Czarnolasu (taki miałem przynajmniej zamiar).
jam z brzozolasku
Wielki mi uczyniłeś zaszczyt w majlu swoim
piszący, że ex equo dziś na podium stoim.
To mi zasię wystarcza za wszytki laury
dając prawo noszenia się z głową do góry.
Mając za przeciwnika tak grzecznego męża
nie muszę już w durniejach dobywać oręża.
A w durnieju w którymśmy obadwa stawali
byli jeno rycerze - nie było rywali.
Choć durniej nie rozstrzygnął któren z nas miał racyę,
trza nam jednakoż przyjąć jakąś konstatacyę.
Ze względu na starszeństwo oraz amicycyę
przyjmuję wielce kontent Waści supozycję.
Jeśli będziem znów strofki rymować ab ovo
przyjmiem wonczas a priori opcyę remisową.
Takowoż rymodurniej właśnie zakończony
niechaj salomonowo będzie rozstrzygniony.
Mając wszakże na względzie obopólne dobro
suponuję „trzy do trzech" zamiast „ziobro - ziobro".
jam z brzozolasku
Wielki mi uczyniłeś zaszczyt w majlu swoim
piszący, że ex equo dziś na podium stoim.
To mi zasię wystarcza za wszytki laury
dając prawo noszenia się z głową do góry.
Mając za przeciwnika tak grzecznego męża
nie muszę już w durniejach dobywać oręża.
A w durnieju w którymśmy obadwa stawali
byli jeno rycerze - nie było rywali.
Choć durniej nie rozstrzygnął któren z nas miał racyę,
trza nam jednakoż przyjąć jakąś konstatacyę.
Ze względu na starszeństwo oraz amicycyę
przyjmuję wielce kontent Waści supozycję.
Jeśli będziem znów strofki rymować ab ovo
przyjmiem wonczas a priori opcyę remisową.
Takowoż rymodurniej właśnie zakończony
niechaj salomonowo będzie rozstrzygniony.
Mając wszakże na względzie obopólne dobro
suponuję „trzy do trzech" zamiast „ziobro - ziobro".
Z czasów młodości zapamiętałem sporo z Puszkina. (Puszkina i Dostojewskiego czytałem wtedy w oryginale, choć w modzie było „ruskim” pogardzać). Najbardziej oklepanym wierszem Puszkina z lektur obowiązkowych był „Zimowy wieczór”. Poniżej próbka mojego pastiszowania na ten temat.
Letni wieczór
Słońce zakrył mrok ponury,
Żywioł z diabłem w kręgle gra,
Za kurtyną czarnej chmury,
Już Walkirii taniec trwa.
W dole cisza jeszcze czeka
Aż usłyszy wichru zew,
A on wciąż zdradziecko zwleka,
Czai się w koronach drzew.
Nagły blask rozświetla z góry
Purpurowy nieba brzeg.
Błyskawica strzępi chmury
Niby rozerwany ścieg.
W końcu burza, pośród nocy
Rzuca w dół ulewy szkwał.
Wiatr dobywa całej mocy
I piorunów wzmaga szał.
Rozedrgany blask rtęciowy
Zmienia deszcz w świetlisty pył.
Wody wir huraganowy
Bębni w dach ze wszystkich sił.
A przytulna nasza chata
Skryła się w oazie drzew.
Tu osłania ją od świata
Gąszcz leszczyny i bzu krzew.
W środku wonny zapach świerku
I miodowy kolor ścian,
Ciepłe futro na kuferku
I dobrego wina dzban.
Psiak się gdzieś pod stołem skulił,
Szuka ciepła naszych nóg,
Mordkę między łapy wtulił,
Chciałby umknąć w ciemny róg.
Pełga świeczki jasny płomyk,
Szklanka złotym blaskiem gra,
Skrzy się obudzony promyk.
W krąg wiruje senna ćma.
Dobry czas na pogaduszki.
Pożegnajmy letni dzień.
Skąd na twarzy mojej wróżki
Melancholii krąży cień ?
Napełnijmy winem szklanki.
Burza już za lasem grzmi.
Jasne będą znów poranki
I słoneczne wrócą dni.
Rankiem w słońcu zalśnią rosy,
Kwiaty wyjrzą spośród traw,
Znów nas zbudzą ptaków głosy,
Żab kumkaniem zabrzmi staw.
I drugi pastisz, podobny, choć z nieco zmienionym rymem
Jesień
W dal odeszły letnie burze.
Już nie słychać ptasiej wrzawy.
Dawno zwiędły polne róże.
Czas nastaje niełaskawy.
Nie śmigają już jaskółki,
Odleciały w dal żurawie.
Nie odezwą się kukułki,
Nie kumkają żaby w stawie,
Wiatr postrzępił brzóz welony,
Liście złotem pomalował,
Potem muślin postrzępiony
Babim latem zacerował.
Poszarzały traw kolory,
nie ma liści na kasztanach.
Deszcz na szybach maże wzory,
dudni w rynnach jak w organach.
Słońce krąży niewyspane
I ukrywa twarz w woalach,
A jezioro rozhuśtane
Blask zatarło w szarych falach.
Posmutniały jarzębiny,
Dawno zwiędły nenufary,
Wieczorami wśród olszyny
Bure snują się opary.
Gdy wiatr przyśnie, w nocnej ciszy
Głosy niosą się z daleka.
Pod podłogą skrobią myszy,
Czasem wiejski pies zaszczeka.
Ciepłolubni staruszkowie
Powrócili do swej chatki.
Krzepią nadwątlone zdrowie
Kubkiem grzańca i herbatki.
I my skryjmy się przed pluchą
Pod domową, suchą strzechę.
Troski skryjmy za pazuchą,
Mamy winko na pociechę.
Siądźmy z psem w zacisznym kątku.
Nie dokuczy nam samotność.
Sączmy czas po kawalątku.
Niech omija nas markotność.
Za pół roku miną chłody,
Wiosną znów zakwitnie kwiatek,
Znów odżyją jezior wody,
Ale skurczy się nasz światek.
Jesień
W dal odeszły letnie burze.
Już nie słychać ptasiej wrzawy.
Dawno zwiędły polne róże.
Czas nastaje niełaskawy.
Nie śmigają już jaskółki,
Odleciały w dal żurawie.
Nie odezwą się kukułki,
Nie kumkają żaby w stawie,
Wiatr postrzępił brzóz welony,
Liście złotem pomalował,
Potem muślin postrzępiony
Babim latem zacerował.
Poszarzały traw kolory,
nie ma liści na kasztanach.
Deszcz na szybach maże wzory,
dudni w rynnach jak w organach.
Słońce krąży niewyspane
I ukrywa twarz w woalach,
A jezioro rozhuśtane
Blask zatarło w szarych falach.
Posmutniały jarzębiny,
Dawno zwiędły nenufary,
Wieczorami wśród olszyny
Bure snują się opary.
Gdy wiatr przyśnie, w nocnej ciszy
Głosy niosą się z daleka.
Pod podłogą skrobią myszy,
Czasem wiejski pies zaszczeka.
Ciepłolubni staruszkowie
Powrócili do swej chatki.
Krzepią nadwątlone zdrowie
Kubkiem grzańca i herbatki.
I my skryjmy się przed pluchą
Pod domową, suchą strzechę.
Troski skryjmy za pazuchą,
Mamy winko na pociechę.
Siądźmy z psem w zacisznym kątku.
Nie dokuczy nam samotność.
Sączmy czas po kawalątku.
Niech omija nas markotność.
Za pół roku miną chłody,
Wiosną znów zakwitnie kwiatek,
Znów odżyją jezior wody,
Ale skurczy się nasz światek.
Stęskniony pies
Zniknąć ..
Tego się nie robi psu.
Patrzę,
i nie widzę gdzie jesteś.
Czuję, że cię nie ma ..
coraz bardziej i bardziej.
Jesteś za daleko…
Czekam.
Wiem co to jest chwila,
choć nie wiem co to jest czas.
Ty może wiesz …
A może ci się tylko tak wydaje.
Czekam na parapecie okna,
choć nie jest tam wygodnie
i patrzę na twoją drogę,
bo kiedy już wreszcie wrócisz,
to ja będę pierwszym,
który ciebie zobaczy
i który się z tobą przywita.
Tak sobie zniknąłeś
i myślisz, że to jest w porządku.
Ten który stoi w rogu pokoju
i nieustannie merda ogonem,
dzwonił i dzwonił uparcie,
coraz dłużej, dłużej …
a w końcu też się zdrzemnął.
A ty nie wróciłeś…
Pomyśl czasem o mnie,
kiedy tak znikasz.
Kiedyś będę taki jak ty
i nie będzie mi łatwo
wdrapać się na parapet,
aby ciebie wypatrywać.
Teraz mam tylko Ją.
Ona mówi, że wrócisz niedługo.
Ja rozumiem tylko
co znaczy "długo"
i co znaczy "teraz".
"Niedługo", to też jest "długo",
ale chyba jakoś inaczej.
Ona też nie lubi jak znikasz.
Chociaż teraz
mam Ją tylko dla siebie,
to chyba wolę,
aby było tak jak przedtem.
Miska pełna frykasów
wcześniej niż zwykle,
ale nie wiem nawet jak smakują.
Kiedy się wreszcie pojawisz
wszystko ci wygarnę.
Mam mnóstwo do powiedzenia.
To nic, że znasz tylko dwa słowa
z mojego języka.
To są akurat te słowa,
które są naprawdę potrzebne:
kocham ! kochaj !
I fraszka w stylu J.I.Krasickiego
Prałat
Ksiądz prałat, przed ołtarzem, podczas nabożeństwa
Kadzidłem zwykł przydawać sobie dostojeństwa.
Od nadmiaru wonności w końcu dostał mdłości.
Wielkich ofiar wymaga obrona wartości.
Teściowa
Ledwie słoneczko zaświeci
w okno złocistym promykiem
teściowa już do mnie leci
z radiomaryjnym okrzykiem:
„myśmy przyszłością narodu !
alleluja i do przodu !”
na czele z wielebnym rydzykiem !
I na koniec coś nie pastiszowego
Krnąbrność
Miałem błagać Pana,
upaść na kolana,
pięścią w pierś się walić,
na zły los się żalić,
a ja krnąbrnie stałem
i się uśmiechałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz