piątek, 18 listopada 2016

Początek, którego nie było


"Przyjemnie było dowiedzieć się, że większość rzeczy, w które wierzyłem jest nieprawdziwa" - ten cytat, pochodzący od Terry Pratchett'a, traktuję całkiem serio, szczególnie, gdy dotyczy to teorii naukowych odchodzących do lamusa historii. W dziedzinach, w których kluczowe teorie mają status głównie hipotez, podanie jedynej prawdziwej, ostatecznej interpretacji zjawisk fizycznych jest niemożliwe z natury rzeczy, przynajmniej do czasu zdobycia wystarczających dowodów rozstrzygających o ich prawdziwości lub nieprawdziwości. Przykładem takiej dziedziny jest kosmologia. Można sądzić, że w odniesieniu do niektórych hipotez kosmologicznych, prawdopodobnie nigdy nie zdobędziemy dowodów rozstrzygających o ich prawdziwości. Wraz z postępami nauki zdarza się natomiast wykazać nieprawdziwość lub niekompletność niektórych hipotez.

W kosmologii, jedną z centralnych jest dziś hipoteza o rozszerzaniu się przestrzeni naszego Wszechświata. Została ona wskazana, po raz pierwszy, przez Aleksandra Friedmanna,w 1922 roku - jako możliwość teoretyczna, wynikająca z pewnego rozwiązania równań różniczkowych OTW (ogólnej teorii względności Alberta Einsteina) i 7 lat później zyskała mocne wsparcie w astronomii, po odkryciu przez Edwina Hubble'a zjawiska poczerwienienia galaktyk, które uznano za tzw. efekt Dopplera i zinterpretowano, jako dowód obserwacyjny stałego rozszerzania się naszego Wszechświata. Tę hipotezę powstania naszego Wszechświata nazwano hasłowo "Wielkim Wybuchem" (ang. Big Bang). Hipoteza ta wydaje się być niepodważalna na gruncie aktualnego paradygmatu naukowego, ale przecież nie może być, w jej podstawowej wersji, uznana za ostateczną i kompletną, bo prowadzi do wniosków paradoksalnych: gdy cofamy się wstecz w historii Wszechświata, dochodzimy do wniosku, że "wyłonił" się on z jakiejś pierwotnej osobliwości. Owej pierwotnej osobliwości nie można przypisać żadnego sensu fizycznego, bo ma wyłącznie sens formalny - jest niefizyczną fikcją rachunkową; tu oznacza, że w stanie pierwotnym Wszechświat powinien był mieć nieskończenie wielką gęstość i zerowe rozmiary geometryczne (!) Jeśli w teorii ontologicznej pojawia się osobliwość lub nieskończoność, to musi ona być albo błędna albo niekompletna, bo w swych warunkach granicznych przestaje być fizyczna.

W kosmologii, paradoks osobliwości pojawia się jeszcze w innym procesie - jako końcowe stadium powstawania tzw. czarnych dziur. W sensie fizycznym, początkiem procesu tworzenia czarnej dziury jest grawitacyjne kurczenie się gwiazdy o dostatecznie wielkiej masie, kończącej, w ten sposób, swój kosmiczny żywot. Geometrycznym modelem takiej gwiazdy jest kula w przestrzeni trójwymiarowej (!). W tym modelu kurcząca się gwiazda-kula (gwiazda neutronowa) zapada się, wskutek sił grawitacji, w czarną dziurę - w osobliwość. W licznych publikacjach popularnonaukowych, Big Bang jest porównywany z odwróconym procesem powstawania czarnej dziury, ale ta analogia też jest ułomna, bo oznacza, że nasz fizyczny Wszechświat nie wyłonił się z jakiejś przestrzeni, lecz z fizycznej nicości, bo model ten nie przewiduje, że przed Wielkim Wybuchem istniało cokolwiek. Big Bang ma być początkiem wszystkiego i nie należy pytać, co było przedtem, bo przedtem "nie miały prawa istnieć" ani przestrzeń, ani czas (!). Takie stwierdzenie jest bałamutne, w sposób oczywisty, zwłaszcza, gdy nie uzgodni się przedtem jak mamy rozumieć, przynajmniej w tym kontekście, pojęcia przestrzeni i czasu.

Być może, stawiamy niewłaściwe pytania, zbyt chętnie wprowadzamy niedopuszczalne upraszczanie problemów, ignorujemy niejednoznaczność użytych pojęć, poszukujemy nieuprawnionych analogii i chwytamy się trywialnych rozwiązań tzw. zdroworozsądkowych dla rozstrzygania o prawdziwości lub nieprawdziwości prawd nietrywialnych. Za trywialne można uważać w fizyce to, co poznajemy bezpośrednio, w wyniku percepcji zmysłowej. Wszystko to musi, oczywiście, zawierać się w całości w naszej trójwymiarowej przestrzeni "fizycznej", tzn. dostępnej naszej wyobraźni i naszemu poznawaniu. Fizyka i kosmologia, w szczególności, zajmują się jednak głównie problemami nietrywialnymi: poszukiwaniem abstrakcyjnych modeli, które możliwie najpełniej i najdokładniej odwzorowują cechy i procesy poznawanego Wszechświata. Nieodpowiednie jest objaśnienie, że kosmologia próbuje odpowiedzieć na pytanie "czym jest Wszechświat", bo całości Wszechświata nie można przyrównać do czegokolwiek, co jest dostępne naszej bezpośredniej percepcji i naszej wyobraźni, i co można opisać posługując się znanymi pojęciami, odwołując się do znanych praw i zjawisk fizycznych. Musimy zgodzić się, wbrew temu, czego domaga się nasza wyobraźnia i tzw. zdrowy rozsądek, że model nieznanego nie może być "wyobrażeniowy" i nieuchronnie musi mieć formę abstrakcji, nieodzowny jest, bowiem sformalizowany język opisu, w którym posługujemy się sformalizowanymi pojęciami, symbolami i strukturami symboli, nie próbując przy tym, przedwcześnie przypisywać im jakiegoś znanego sensu fizycznego. Często używane jest określenie, że jest to język matematyki, ale lepiej kojarzy mi się tutaj słowo abstrakcja, bo nie powinno budzić przedwczesnych uprzedzeń u osób mających awersję do matematyki (wyniesioną ze szkoły). Pozostańmy przy tak ograniczonym rozumieniu abstrakcji. Ma to racjonalne uzasadnienie, bo w procesie poznawania nieznanego najpierw określamy związki między rzeczami nieznanymi, a same definicje rzeczy nieznanych odkładamy na ostatek, a czasem - w ogóle nie zdołamy ich sformułować. Abstrakcja wyraża tu związki między rzeczami nie określając, czym rzeczy są "same w sobie".

Poszukując odpowiedzi na pytanie o abstrakcyjny Wielki Początek, zacznijmy od tego, że abstrakcją jest, przede wszystkim, sama przestrzeń i liczby jej wymiarów. Próbując stworzyć jakiś model początku "tego wszystkiego" powinniśmy wyrzec się pojęcia przestrzeni ze szkolnych lekcji geometrii. Tam przestrzeń jest pewną "pustką", w której możemy wyznaczyć trzy kierunki (wymiary) wzajemnie prostopadłe (ortogonalne), np: "w lewo - w prawo", "w górę - w dół", "w przód - w tył". Taką przestrzeń postrzegaliśmy w fizyce klasycznej, jako scenę procesów i zdarzeń, np. scenę dla ruchu obiektów w fizyce I.Newtona, ale w OTW  A.Einsteina przestrzeń nie jest już sceną, lecz "tworzywem" Wszechświata, a przecież tworzywo musi być czymś, a nie pustką lub nicością !

W czym można upatrywać alternatywy dla hipotezy lub raczej - mitu o Wielkim Wybuchu, jako modelu "powstania czegoś z niczego" (łac. creatio ex nihilo) ? Nie musimy brnąć w formalizmy dotyczące przestrzeni n-wymiarowych (n>3) i modele "realizacyjne" Wielkiego Wybuchu w tych przestrzeniach (np. energię próżni, ciemną materię i teorię strun). Spróbujmy zacząć od czegoś najprostszego, przyjmując abstrakcyjne pojęcie przestrzeni, którym posługują się matematycy - zbioru (najbardziej elementarnego pojęcia pierwotnego): przestrzeń jest pewnym zbiorem, w którym elementy są powiązane różnymi związkami (relacjami). Tylko tyle, przynajmniej na początek (!). W tym zbiorze mogą być wyznaczone różne porządki, struktury i reguły zmienności - reguły procesów. Wyobraźmy sobie elementy przestrzeni, jako klocki lego. Z tych klocków możemy budować różne struktury i struktury struktur - coraz bardziej złożone. Tworząc te struktury wprowadzamy w zbiorze (przestrzeni) nowe porządki. Na początku klocki lego są zbiorem bez porządków, w którym dopuszczona jest jakaś najbardziej elementarna zmienność. Nie musimy wprowadzać Pierwszego Poruszyciela, który zacznie intencjonalnie te klocki porządkować, bo owa elementarna zmienność może być "bezprzyczynowa" - może być najbardziej elementarną cechą tej przestrzeni. Pierwotne procesy zmienności mogą być bezprzyczynowe, samoregulujące. Wynikiem tych procesów jest ewolucja złożoności. Wiem, że to stwierdzenie może być zinterpretowane, jako trik w rozumowaniu, polegający na zastąpieniu przyczyny skutkiem, ale szersze uzasadnienie wykraczałoby poza założone ramy tego tekstu i odkładam je na inną okazję.

Ta przestrzeń jest wszystkim, co istnieje - jest CAŁOŚCIĄ. Dla potrzeb dalszego opisu będę posługiwał się pojęciem < przestrzeń uniwersum > i nie utożsamiam jej z pojęciem przestrzeni naszego (!) Wszechświata. Jej istnienie nie ma początku. Jest to chyba teza najtrudniejsza do zaakceptowania, ale stoimy przed alternatywą: albo zmusimy nasz rozum do zaakceptowania tezy o powstaniu czegoś z nicości, albo uznamy, że "jakieś coś", istnieje bez początku i cechą "tego czegoś" jest elementarna zmienność. Jeśli odwołamy się w tym miejscu do matematycznej definicji przestrzeni, to wybór trwania bez początku pozostaje w zgodzie z logiką formalną: nicość jest zbiorem pustym, a w zbiorze pustym nie można wprowadzić żadnych porządków ! Musi, zatem, istnieć zbiór niepusty, abyśmy mogli postawić problem ewolucji porządków (ewolucji złożoności) ! Jeśli przyjmiemy, że ten zbiór jest podatny na modyfikację, tzn. jego immanentną cechą jest jakaś elementarna zmienność (samoistna), to istnienie tego zbioru nie ma początku w zwykłym rozumieniu. Oznacza to, że nie można powiedzieć, nie popadając w logiczną sprzeczność, że procesy zmienności w tym zbiorze miały jakiś stan początkowy, którego nie poprzedzał jakiś stan wcześniejszy.  Co, zatem, poprzedzało dowolne wybrany stan "wczesny" ? Odpowiedź jest trywialna: każdy stan wcześniejszy miał mniejszy poziom złożoności niż stan następny. Stan o najmniejszej złożoności jest tylko wirtualną granicą (asymptotyczną) ! Tego nie można, oczywiście, wyjaśnić w sposób "zdroworozsądkowy, ale istnieje banalnie prosta interpretacja matematyczna tego procesu ewolucji złożoności. Umówmy się, że przedstawimy abstrakcyjny model ewolucji złożoności w postaci pewnej fundamentalnej funkcji matematycznej, która pojawia się w opisach formalnych bardzo wielu procesów fizycznych - w postaci tzw. funkcji wykładniczej. Właściwie wystarczy nam tutaj sam wykres tej funkcji, pokazany na załączonym rysunku. Wznosząca się linia tego wykresu symbolizuje wzrost jakoś (intuicyjnie, umownie) rozumianej złożoności, oznaczonej symbolem < Z >. Ta linia wznosi się nieustannie od nieskończenie odległej przeszłości - w nieskończenie odległą przyszłość.



Ten wykres nasuwa dwa spostrzeżenia:

  • złożoność, nigdy, w dowolnie odległej przeszłości nie staje się nicością (nie maleje do zera)
  • złożoność nie ma żadnego kresu w przyszłości, tzn. rośnie nieograniczenie.










A co z Wielkim wybuchem ? Nasz Wszechświat wyłonił się z przestrzeni uniwersum i jest odizolowany do całości uniwersum nieprzekraczalną fizycznie barierą tzw. horyzontu zdarzeń - sferą Schwarzschilda. Z całością uniwersum wiąże go informacja, ale to już osobny, szeroki temat.

Jeśli to wszystko, co tu napisałem, wyda się komuś wytworem mojej fantazji śpieszę wyjaśnić, że rozwinąłem tu myśl Hoimara von Ditfurtha z książki pt. "Na początku był wodór", wydanej w Polsce, po raz pierwszy w roku 1976. Posłużę się cytatem:



Jeżeli przed naszym światem istniał inny świat, od którego dzieli nas nieprzekraczalna bariera prawybuchu, a przed nim jeszcze inny i tak dalej - wówczas wydaje się, że przyczynowy łańcuch biegnący ku początkowi zgubił się w nieskończoności. [....] Wiedzieć chcemy nie tylko kiedy i w jaki sposób powstał świat, widzieć chcemy także dlaczego powstał. "Dlaczego w ogóle coś istnieje ?" bądź, mówiąc inaczej: "Dlaczego nie jest tak, że jest nic?"

Brak komentarzy:

Obserwatorzy